Gdy nadchodzi pora ciepłych kurtek i płaszczy, zawsze przypominam sobie upiorne pod tym względem czasy dzieciństwa i wczesnej młodości.
Jest w zbiorach rodzinnych takie czarno-białe zdjęcie. Stoimy z Tatą i Sister w miejscu, gdzie dziś jest w naszej dzielnicy Gdyni osiedlowy mini-kompleks handlowy. Wówczas szczere pole... Rok circa 1962, może 1963. Śniegu nie widać, ale pora jest albo późnojesienna, albo też marcowa. I mam na sobie ,,straszydło''!
Że fason koszmarny, to mniejsza. Kolor, jak dziś pamiętam, wysoce obrzydliwy - mniej więcej tzw. średni orzech (innymi słowy: sraczkowaty). Rączki na fotce, nieco odległe od korpusu, świadczą dobitnie o tym, że paletko należy właśnie do konfekcji ciężkiej!
Sister łapki ma jeszcze dalej od tułowia, albowiem na grzbiecie posiada czarno-białe futerko z królika. Wygląda jak mały robot! To znaczy Basia tak wygląda, nie futerko...
W tym czasie Babcia nosiła zimą czarne karakuły, a Mamidło ciemnobrązowe króliki. Oba okrycia ważyły tyle, co średniowieczna zbroja rycerska. Pamiętam, bo gdy czasem panie kazały mi potrzymać, to aż się schylałam pod brzemieniem...
Może dlatego nigdy nie marzyło mi się ani futro, ani kożuch. I choć wiem, że dziś sztuczne (a nawet naturalne) futerka są lekkie jak piórko, to awersja pozostała. Wystarczy mi podziwianie na innych...
Szkoda, że tak późno pojawiły się puchowe paletka i kurtki, ale dobrze, że w ogóle są! Miło założyć coś, co leciutkie, a przy tym ciepłe. I jeszcze w ładnym kolorze. Zimowa konfekcja nie występuje już wyłącznie w czerniach i brązach, ulica i o tej porze roku może być kolorowa. Sama się do tego ubarwienia przyczyniam dzięki moim kurtkom - jedna zielona, druga intensywnie fioletowa. Plus srebrno-szary płaszczyk na naprawdę duże mrozy. Poprzedniej zimy założony słownie raz...
I tylko kozaczki znów w bardzo skromnej gamie barw. Jeszcze 2-3 lata temu widywałam zielone, granatowe, a nawet sama miałam brudnoróżowe. Teraz jeno czerń, brąz i ewentualnie szarak... A komu by szkodziły żółte, czerwone, błękitne? Może nie dla mnie-babci, ale dla młodych dziewczyn?
A mnie straszy po nocach upiorne wspomnienie baraniej czapy z Bułgarii, pod którą mamusia wkładała mi jeszcze taką wełnianą z Zakopanego. Miałam wrażenie, że ktoś polewa mi głowę wrzątkiem i wpuszcza na mój czerep stada wściekłych mrówek. Dokładkę stanowiły gryzące haleczki, które moja rodzicielka wkładała mi pod podkoszulki. No i koniecznie dwie pary rajstop pod spodnie. O brązowym, węgierskim futerku nie wspominam nawet. Tak...to były ciężkie czasy, ojciec nosił kożuch przywieziony z Rosji, sięgający mu obcasów. Ważył tonę. (kożuch, nie ojciec)
OdpowiedzUsuńOj, pamiętam jak mnie też rączki od kadłubka odstawały, straszne to było! Ależ Wam zazdroszczę, że macie za sobą o spotkanie wizowe, ja na razie utknęłam na wniosku DS... I rozśmieszyłaś mnie tym pakuneczkiem w pelargoniach - dobrze, że was od razu antyterroryści na chodnik nie rzucili :-))))
OdpowiedzUsuńPo prostu jasne obuwie na zimę jest wielce niepraktyczne - po jednym spacerze nadają się do mycia, które nie zawsze wychodzi im na dobre. Kiedyś, w przypływie amoku, kupiłam jaśniutkie, śliczne kozaki. Musiałam je myć po każdym przejściu przez ulicę i po jednym sezonie zimowym wyglądały jak po dziesięciu.
OdpowiedzUsuńPuchówki fajne, ale nie do eleganckiej, wizytowej kreacji- niestety. Miałam fajną kurtkę z czarnych królików, taką 7/8. Była super. Marzy mi się płaszczyk ze sztucznego futerka w kolorze ciemnoszafirowym, ale nigdzie nie widziałam. Są za to różowe i białe.
Miłego, ;)
Ja też z dziwnym uśmiechem oglądam swoje stare zdjęcia.
OdpowiedzUsuńPłaszcze w jodełkę i kożuch z kołnierzem szalowym
Wstyd powiedzieć ale teraz trzy sezony obganiam amerykańską kurtką wojskową. W razie czego dokładam podpinkę
Pozdrawiam
-- oj, oj, oj.... ja też miałam takie futerko z królika...
OdpowiedzUsuńJa też mam jakieś wiekowe, wyliniałe futro, ważące z 10 kg. Jest chyba z lat 30-tych, bo ma kołnierz stójkę i takie charakterystyczne rękawy. Nie wiem z czego to futro - jest ciemnobrązowe, miękkie i błyszczące, a włos jest średniej długości, dłuższy niż od królika, ale krótszy niż od wilka.
OdpowiedzUsuńPamiętam te płaszcze - to były tzw. jesionki.
OdpowiedzUsuńI chodzisz w nim?
OdpowiedzUsuńPewnie każda dziewczynka miała w tamtych czasach...
OdpowiedzUsuńDlaczego wstyd? Trendy raczej!
OdpowiedzUsuńŻyczę zdobycia szafirowego!
OdpowiedzUsuńWniosek jest straszny, to prawda...
OdpowiedzUsuńWujek miał takie kożuszysko, rzeczywiście ważyło!
OdpowiedzUsuńFuter nijakich w rodzinie z dzieciństwa nie pamiętam, tylko kołnierze przy paltach babcinych i maminych; a to lisek, a to norka jakaś cieniutka :-)
OdpowiedzUsuńFaktem jest, że konfekcja to była zdecydowanie ciężka, z jakąś koszmarną watoliną albo podpinką. Było co dźwigać!
Oj, taki kołnierz z lisa to dopiero był horrorek - z łapkami i główką!
OdpowiedzUsuństaram się kupować jasne kolorowe kurtki z powodu bezpieczeństwa - jestem w nich bardziej widoczna.
OdpowiedzUsuńPamiętam czas białych kozaczków:)
Jedyne białe kozaczki posiadałam w ósmej klasie. Przez dwa dni... Ukradziono mi z szatni!
OdpowiedzUsuń