Sypie teraz i sypie, wreszcie zakryje wszystkie brudy!
Wspominaliśmy dziś sobie w drodze na zakupy do Tczewa ,,niegdysiejsze śniegi''. Takie, co to jak spadły w grudniu, zalegały do marca przynajmniej. Nie, żebyśmy tęsknili do iście syberyjskich zim. Ale jakoś tak normalniej bywało, gdy byliśmy młodzi. Cztery pory roku, jak Pan Bóg przykazał. Po kolei...
Moje największe doświadczenie ze śniegiem miało miejsce w połowie pierwszego roku studiów. Koleżanka namówiła mnie w przerwie semestralnej na wyjazd do swojej ciotki w Nowym Targu. Wdrapywałyśmy się mozolnie na Ornak, bodajże, czarnym szlakiem, zapadając się w bieli aż po piersi! Nigdy przedtem ani potem tak głębokiego śniegu nie zdarzyło mi się widzieć...
Parę lat później słynna zima stulecia 1978/79. W sylwestrowe popołudnie wyruszyliśmy z Małżem piechotką ze wsi gminnej w stronę najbliższego pociągu. Jakieś osiem kilometrów. Okutani w co się tylko dało! W połowie drogi ulitowali się nad nami właściciele starej ,,warszawy''. Dotarliśmy do Gdyni, skąd liczna grupa naszych przyjaciół miała ruszyć na miejsce imprezy. Niestety, jakoś po dziewiętnastej wszystkie pociągi zastrajkowały...
Pamiętam też jakiś kulig, chyba w drugiej klasie technikum. Ludzie, w życiu tak nie zmarzłam! Od tej pory zjawisko pt. śnieg+sanki napawa mnie jeno zgrozą...
Kolejna zimowa trauma - złamanie nogi na lodowisku na trzecim roku studiów. Sześć tygodni w gipsie, a potem indywidualne zaliczanie zimowego semestru. Koszmar! Nie potrafiłam się uczyć sama... Szczególnie do egzaminu z wojska!
Trzy-cztery lata temu przyjazdy na ,,przepustki'' z Gdyni do niesamowicie wyziębionego domu. Gdy na termometrze w pokoju bywało i plus trzy... Jakoś przeżyliśmy i praktycznie nie odnotowaliśmy poważniejszych zachorowań. Trochę się pokaszlało i posmarkało, ale bez konieczności fatygowania doktorów.
Tak czy owak zima to nie jest moja ulubiona pora. Zwłaszcza, że od paru lat wtedy, gdy potrzebna (Święta, Nowy Rok), ma nas gdzieś.... Więc - byle do wiosny!
A ja pamietam z dziecinstwa snieg chyba ponad 1,5 m--to musialo byc w latach 50-tych jakos i potem mroz -30 i ponad w poznych 60-tych.
OdpowiedzUsuńTeraz od ponad 30 lat mrozu nie czulam a sniegu nie widzialam tez juz ponad 20 lat.Za to cierpie w ponad 45-stopniowym upale co roku.
Do egzaminu z wojska tez sie uczylam , jak glupia 2 kolejne noce z kolezankami, a potem okazalo sie, ze wszystkie zostalysmy z niego zwolnione z powodu doskonalej frekwencji na zajeciach,Wszyscy z tych zajec uciekali , a my , 5 kolezanek wynalazlysmy metode, zeby sie na nich nie nudzic--siadalysmy na koncu sali i notowala jedna dyzurna przez kilka arkuszy kalki, a 4 pozostale uczyly sie innych przedmiotow, czytaly ksiazki, pisaly listy , itd.Notatki mialy wszystkie ( te kopiowane) i potem wystarczylo je przed zajeciami przeczytac. No i obecnosc byla.
Na starość już nie lubię zimy , śniegu i mrozu..
OdpowiedzUsuńNa wojsku głównie szydełkowałam chusty, które sprzedawałam, by mieć na drobne przyjemności...
OdpowiedzUsuńBo to nie pora dla seniora!
OdpowiedzUsuńStanowczo nie lubię, z powodu rachunków za gaz na przykład.
OdpowiedzUsuńOby się jutro wszystko powiodło!
Dzięki! Trzymaj kciuki od dziewiętnastej...
OdpowiedzUsuńOtóż to, bez rachunków to może, ewentualnie, w drodze łaski mogłabym polubić, a tak...
OdpowiedzUsuńAleś ty Zgago nienowoczesne jakaś: cztery pory roku i może jeszcze dwie płcie ci się marzą, co? No to teraz patrz, ha!
OdpowiedzUsuńA te twoje wspominki klimatyczne jak zwykle, choć o złamaniach wolałabym nie czytać.
Nie lubię zimy w mieście. Masakra i tyle. Miała być w ten weekend odwilż, a cały dzień mróz trzymał. Śnieg jak napadał tak dalej leży, co jakoś wcale mnie nie pasuje.Najgorsze zimowe przeżycia mam dwa-jedno to powrót expresem Tatry z Zakopanego- zamiast być w W-wie około godz. 23,00 byliśmy o 6,30 rano, bo trzasnęła trakcja i staliśmy w polu, bez ogrzewania.Było makabrycznie. Drugi raz- kulig w Zakopanem-gdy ruszyliśmy z domu wieczorem było -20, nim wróciliśmy z kuligu spadło do -30.
OdpowiedzUsuńBaranice też nam nie pomogły, byliśmy skostniali kompletnie.
Jedyne co mi dobrze wychodzi zimą to spanie - mogę spać 24 godziny na dobę.
Miłego, ;)
Ja lubię zimę tylko na obrazkach i przez okno - gdy nie muszę wychodzić na ewentualny mróz lub śnieżycę. Dla mnie każda temperatura poniżej 20 stopni już niemal zima ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco :)
Upałów nie znoszę, ale taka zima z mroziskami też okropna!
OdpowiedzUsuńDziś o 9-tej rano minus 18. Zięć nie mógł odpalić autka, dopiero sąsiad (jak zawsze niezawodny!) pomógł kłopotu się pozbyć. Teraz wyraźnie ma się ku odwilży... I dobrze, choć śniegu trochę żal.
OdpowiedzUsuńWstecznictwo i ciemnota ze mnie wyłazi, niestety...
OdpowiedzUsuńNa nartach nie jeżdżę, futra nie mam, mrozu nie lubię - na cóż mi zima?
OdpowiedzUsuńOstatnimi laty zimy, co prawda, takie sobie, ale istnieją ciągle :-)
Że futra nie masz, to akurat dobrze...:))
OdpowiedzUsuń