U Sister w Ohio wczoraj plus 28. U Madzi dziś w południe plus 15. A u mnie? Buro, ponuro, deszczowo i raptem 4! I gdzie tu sprawiedliwość?! Kiedy dusza już się tak rwie ku wiośnie...
W ramach owego ,,rwania się'' uczyniłam wczoraj rzecz niewiarygodną. Wszelkim ruchem brzydziłam się zawsze, wyznając zasadę Churchilla ,,po pierwsze żadnych sportów''. Wprawdzie po 50-tce charakter mi się trochę zmienił i kilka lat dzielnie i nawet systematycznie chodziłam na aerobik, niemniej jedno mi zawsze było obce i wstrętne: bieganie!
Czasem się zdarzyło tylko, że do autobusu paręnaście metrów trzeba było podegnać, bo wiadomo, kolejny z grajdołka za godzinę lub więcej. Ale na ochotnika nigdy!
Tymczasem wczoraj... Małż po obiedzie ruszył z kijkami na spacerek, circa półtoragodzinny. Leżałam sobie na kanapie kontemplując skoki narciarskie (uwielbiam sport w wersji ,,kanapowej''!), gdy nagle poczułam zew. Postanowiłam wyjść koledze Małżowi naprzeciw. A nawet nie tyle wyjść, co... wybiec!
Odziałam się stosownie - getry, adidaski, polar - i w drogę! Odcinki, gdzie widzieli mnie tubylcy, przemierzałam szybkim marszem, gdy ludność okoliczna nie była widoczna, truchtałam... Stosunkowo szybko zamajaczył mi na horyzoncie małżonek. Widok biegnącej baby absolutnie nie skojarzył mu się ze mną, toteż gdy się zbliżyłam - oniemiał.
- Tyżeś to? - wyjąkał. - A jakżeż, jam ci to - wysapałam....
Dziś powtórzyłam marszobieg, choć w nieco ograniczonym zakresie, z powodu aury ohydnej. Już nieco mniej dyszałam, więc jutro znów spróbuję... Zlustruję sobie osiedle!
i jak tam - bez zakwasów?
OdpowiedzUsuńBez! Ale dziś nici z truchtania, za mocno wiało...
OdpowiedzUsuńPozostaję w niemym podziwie!
OdpowiedzUsuńNie dziwię się:)))
OdpowiedzUsuńNo proszę, proszę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i pochwalam z kanapy
To ja też dziś z kanapy, zimno, wieje, leje...
OdpowiedzUsuń