Taka symptomatyczna i niezwykła była sobota...
Rano pogrzeb pana Lecha. Ogromny... Jeszcze na takim nie byłam. No, ale był to bez wątpienia człowiek-instytucja, a przy tym wielka osobowość i przemiły facet po prostu.
W domu godzinka odsapki, szybko odgrzany obiad i biegiem na zebranie wiejskie. Nie chciało mi się strasznie, ale czułam się w obowiązku jako członkini Rady Sołeckiej. Po godzinie ulotniłam się po angielsku, by się przygotować na wieczorną imprezę, a przede wszystkim rozgrzać po porannym przemarznięciu na cmentarzu...
Gorąca kąpiel, maseczka na potwarz, charakteryzacja i na osiemnastą zbiórka, by jeszcze z dziewczynami odbyć ostatnią próbę naszego małego show. Jakoś poszło...
Dopóki nie zaczęły się schodzić panie pozakołowe, wydawało mi się, że jesteśmy na stypie, nie na balu. Wszak obowiązywał nas, ,,Grabinianki'', strój czarny od stóp do głów. Dopiero na sam występ dziewczyny miały założyć małe kolorowe kapelusiki i równie barwne boa z piór...
Pań było w sumie ponad 150! Od dwudziestoparolatek po..., jakby tu delikatnie, no powiedzmy, dam w wieku nobliwym. Ważne, że wszystkie chętne do biesiady i tańców.
Tuż po dwudziestej, gdy przybyła oczekiwana pani Wójt, nastąpił moment, który był źródłem mojego stresu przez ostatnie dwa tygodnie. Na szczęście poza małą wpadką na początku, gdy podkład do pierwszej piosenki wystartował za szybko, przedstawienie wypadło znakomicie! Pełen luz, żadnych pomyłek w tekście, ruch sceniczny na szóstkę... Byłam dumna z naszych dziewczyn. A i owacja stosowna nastąpiła. Uff...
Potem już mogłam spokojnie pląsać, śpiewać wraz z resztą różne ,,jesteś szalona'' itp. Do północy mniej więcej.
Myślę, że to był najbardziej udany z dotychczasowych sześciu Dni Kobiet, które jako Koło, współorganizowałyśmy...
PS. Taka ciekawostka. Gdzieś na początku imprezy rzuciła mi się na szyję z okrzykiem ,,pani profesor, pani profesor!'' kobitka circa czterdziestoparoletnia. ,,To przez panią z latarką pod kołdrą czytałam ,,Anię z Zielonego Wzgórza'', bo pani kazała!'' Rozmawiałam z pięć minut radośnie z kimś... No właśnie - z kim?! Nie mam pojęcia. Gdy się przyznałam koleżankom, że nie rozpoznałam kobitki, uznały, że należy mi się Oscar za świetnie odegraną rolę... A przecież to nie kreacja, tylko skleroza! Mam jednak zasadę, że w takich przypadkach udaję, iż rozpoznaję, by się osobie nie zrobiło przykro...
Rzeczywiście, miałaś intensywny i wyjątkowo długi dzień.
OdpowiedzUsuńPociesz się, że ja już kilka razy miałam takie rozmowy typu "nie wiem z kim rozmawiam" a byłam wtedy o "dziesiąt" lat młodsza. Usiłowałam się dowiedzieć tak "na okrągło" z kim mam przyjemność, ale tylko raz mi się to udało.
Miłego,;)
Przez 30 lat się trochę dzieciaków przewinęło, niewielu znam nauczycieli, którzy po dziesiątkach lat rozpoznają buzie... Ale zapewniam, że tacy są!
OdpowiedzUsuńnie umiem udawać,
OdpowiedzUsuńto dość trudne ale mówię wprost - przepraszam ale moja pamięć mnie zawodzi
i proszę o przypomnienie kto jest kim
potem się rozmawia łatwiej
Moja rola w sobotę ograniczyła się do dostarczenia żony na wiejską imprezę i odbiór jej w stanie wyraźnego zadowolenia.
OdpowiedzUsuńMnie trafił się buziak od Sołtyski
Pozdrawiam
Chyba przejdę na Twoją metodę...
OdpowiedzUsuńJa też zostałam odebrana w stanie wyraźnego zadowolenia. Ale Małża nikt nie buziakował... Zresztą, u nas jest sołtys płci męskiej:)))
OdpowiedzUsuń