piątek, 17 czerwca 2016

***

Od powrotu z Ohio spisywałam wrażenia przez czas dłuższy niż sam wyjazd, lekceważąc bieżące sprawy. W zasadzie nie wydarzyło się od 24 maja nic przełomowego lub sensacyjnego, ale jednak... Więc tak w telegraficznym skrócie:


- jako KGW współorganizowałyśmy rodzinny piknik z okazji Dnia Dziecka w naszej szkole; moc atrakcji dla maluchów, piękna pogoda, dałyśmy też bez problemu radę z karmieniem i pojeniem przybyłych.


- jak zwykle byliśmy na kolejnym, trzynastym już, Blues Festiwalu w Gdyni.


- zaliczyliśmy też drugi ,,domowy'' koncert  w gościnnych progach  muzycznych rodziców Asi (kosztem pierwszego meczu Polaków!)


- świętowaliśmy naszą 39-tą rocznicę ślubu wyjazdem do naszej ulubionej kawiarni w Sztumie; niestety, tym razem danie obiadowe mi nie posłużyło, odcierpiałam.


- byłam na ,,randce'' z córką w Gdańsku; dzikie tłumy turystów w okolicach Starówki, ale przy okazji udało mi się naprawić pierścionek nabyty w USA, u uroczego Mistrza sztuki złotniczo-bursztyniarskiej. I to za śmieszną cenę 15 złotych.


- moja juka po roku niekwitnienia tym razem wypuściła aż dwie solidne ,,pałki''.


- nie udało się na razie zwalczyć nadprogramowych dwóch kilogramów nabytych wskutek amerykańskiego biesiadowania.


***


Takie to drobne przyjemności... Poza ostatnim punktem, oczywiście!


Aha! Spróbowałam też swoich sił w produkcji konfitur z truskawek. Kolejny późny debiut, bo soki, kompoty i dżemy to owszem, zaliczone od lat. Do czynu natchnęła mnie Beatka oraz śliczne, małe słoiczki nabyte w Kauflandzie... Sorry, Beata, ale chyba nawet te słoiczki bardziej!


Na razie dopiero trzy egzemplarze, ale naczynek jeszcze sporo, więc ciąg dalszy niewątpliwie nastąpi. Choćby jutro. Dość żmudna to robota, ale na brak czasu przecież, jako emerytka,  nie narzekam. A potem będę rozdawać albo spieniężać na festynach Kołowych. Jest  bowiem ,,prikaz'' od Szefowej, by sporządzać co się da...



7 komentarzy:

  1. Witam... no proszę.. nie wiem, bo może juz o tym pisałem.. to, co ja wyprawiam w w fikcyjnej kawiarence, Ty robisz to w "realu" i to wlasni "robi" tę subtelna różbicę miedzy nami... podziwiam i pozdrawiam... juz z kraju :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. No, to się pięknie różnimy!

    OdpowiedzUsuń
  3. Na konfitury to chyba muszą być truskawki o wdzięcznej nazwie "murzynki", drobniejsze i ciemne. A ja zawsze robiłam tak:
    napełniałam słoik truskawkami do wys. gwintu, dawałam łyżkę stołową cukru i zakręcałam. Potem wszystkie słoiki wstawiałam do piekarnika- 150 stopni, 15 minut.
    Gdy zima otwierało się słoik to roznosił się cudowny zapach świeżych truskawek.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
  4. ,,Murzynek'' jeszcze nie widziałam, choć sezon się powoli a nieubłaganie kończy... Wciąż się pojawiają nowe odmiany o nieznanych dotąd nazwach.

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj
    Ja lubię tak przepełniony wydarzeniami czas. Nie lubię za to monotonii.
    Serdeczności spóźnione dla Was od serca przesyłam:)
    Oj tam kilogramy, dwa to prawie nic :)
    Buziaczki:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Morgano Kochana, niby nic, a w ulubionych spodniach ciasno... Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  7. Jakiś przepis na te konfitury mmm? Bo internetom pierwszym lepszym to ja nie ufam...a jakoś tak myślę że na jesieni to mi sie takie wsparcie psychiczne przyda ;)

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...