Przygotowania do tegorocznych Świąt zaczęłam wczoraj. Od czego? Znacie mnie już trochę, więc możecie się domyślać, że, oczywiście, od nastawienia nalewki! Najlepszej, ale i najdroższej z tych, jakie kiedykolwiek robiłam. Czyli tzw. nalewki farmaceutów.
Litr spirytusu, kilo cukru, litr mleka i kilogram cytryn. Z tych ostatnich jedna ze skórką, reszta bez, pokrojone w plasterki i wypestkowane. Siedzi to wszystko w słoju w ciemnym miejscu około miesiąca i na początku wygląda dość obrzydliwie. Potem mleko pod wpływem alkoholu i kwasu ścina się na twaróg, który z czasem opada na dno, a na górze zbiera się cudowny, aksamitny eliksir!
,,Procentowy'' serek można post factum wykorzystać, np. robiąc z niego sernik, oczywiście tylko dla dorosłych.
***
Z cyklu ,,potrawy lubiane-zapomniane''.
Od dawna już nie robiłam dania, które nazywam zapiekanką Karolci. Albo ,,leniwcem''. Podawałam tu kiedyś przepis, ale może przypomnę, bo a nuż ktoś nie ma pomysłu na szybki obiad weekendowy.
Danie składa się z mielonego mięsa, pieczarek, cebuli i ryżu. Warzywa trzeba, niestety, pokroić. Ale to jedyna praca. Potem bierzemy naczynie żaroodporne, wylepiamy spód połową mięsa (doprawionego według gustu), na to sypiemy torebkę surowego ryżu, potem połowa pieczarek i cebuli, znów ryż, pieczarki, cebula, trzecia torebka ryżu i na koniec druga część mięsa. Pomiędzy warstwy sypiemy ziółka różne i zieleninę. Zalewamy wszystko mniej więcej litrem rosołku (może być z kostki) zmieszanego z kilkoma łyżeczkami koncentratu. I do piekarnika na 180 stopni i co najmniej półtorej godziny.
W moim wykonaniu to bardzo duża porcja, bo mięsa kilogram, pieczarek i cebuli po pół. Ale! Najlepiej ta zapiekanka smakuje na drugi, a nawet na trzeci dzień...
***
Wczorajsza nocna wichura, kontynuująca się znów od rana, przyniosła efekt w postaci bardzo owocnego orzechobrania w dżungli mojej naprzeciwko tarasu. Nawet teraz przez otwarte okno słyszę, jak kolejne egzemplarze spadają... Rano znów się przedrę przez płot!
***
A w niedzielę chyba skoczymy ostatni raz w tym roku do lasu. Ponoć jeszcze się trafia na grzybki... Skoro nabyłam suszarkę, trzeba by coś na nią położyć?
Co to jest torrebka surowego ryzu? Musze znalesc kanadyjski odpowiednik zanim wsadze do piekarnika...
OdpowiedzUsuńTo jest po prostu ryż nieugotowany! U nas występuje w torebkach po 10 deko.
OdpowiedzUsuńDzięki za przepis -bardzo lubię zapiekanki, a już najbardziej takie proste:)))
OdpowiedzUsuńA na serniczek chętnie bym wpadła;)
pozdrawiam:D
Od lat kilku używam tylko i wyłącznie włoszczyzny mrożonej, która jest podziabana w zgrabne paski.
OdpowiedzUsuńZaintrygowałaś mnie tą nalewką, a właściwie tym serem dla dorosłych.
W nomenklaturze moich znajomych "nalewka farmaceutów" to syrop "tussipect" wzmocniony spirytusem.
A to mleko ścina się raczej pod wpływem cytryn, a nie alkoholu.
Miłego, ;)
Witaj
OdpowiedzUsuńDobra nalewka- warta zachodu, smaczna i na zdrowie :) Farmaceuty jest mi znana, robiłam ja i bardzo smakowała gościom, polecam :)
Mam i ja kilka smaków tegorocznych i z ubiegłych lat- wszystkie na specjalne okazje :)
Pozdrawiam smacznie i serdecznie na udany nowy tydzień :)
Lubię zapiekanki, a Twoja brzmi bardzo interesująco, wiec chyba spróbuję.
OdpowiedzUsuńTussipect wolę solo...
OdpowiedzUsuńWłaśnie po to są nalewki - na specjalne okazje!
OdpowiedzUsuńWadą tej akurat jest naprawdę długi pobyt w piekarniku. Czasem wstępnie podgotowuję ryż, by przyspieszyć.
OdpowiedzUsuńnieugotowany taki normalny czy ten ktory zalewa sie woda i jest gotowy w 5 minut?
OdpowiedzUsuńNormalny, z tego błyskawicznego to po 1,5 h chyba by glut wyszedł..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Cierpliwość to ja akurat mam, więc mi to nie straszne. Ale ryż tez bym podgotowała na wszelki wypadek.
OdpowiedzUsuńOrzechy mamy dwa - jeden wcześniejszy, z niedużymi orzechami, a drugi, o 2 lata starszy, późniejszy, z bardzo dużymi. Zbieramy od początku października, ale chyba już był ostatni wysyp, więc damy sobie spokój i zostawimy resztę dla miejscowej fauny. Ostatnio nakryłam naszego dzięcioła na wyjadaniu orzechów. Nie zbiera spadłych, woli wykuwać dziury w wiszących jeszcze orzechach w zielonych łupinach i jeszcze ich pilnuje, bo krzyczał na mnie jak je ostatnio zbierałam pod drzewem. No, ale starcza i dla niego i dla nas.
OdpowiedzUsuńNormalny.
OdpowiedzUsuńA to zmyślne ptaszysko! Mój okoliczny dzięcioł chyba woli inne dania, bo naddziobanych orzechów nie spotkałam...
OdpowiedzUsuńRuda dzieki
OdpowiedzUsuńMoje IQ nie jest takie na jakie wskazuja moje kulinarne pytania :)
Samokrytyka jest cennym objawem, ale nie przejmuj się.Głupawka każdego -zwykle w najmniej odpowiednim momencie- dopada. Mnie też !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam