Był czas, dawno temu, gdy do Poznania jeździliśmy średnio raz w miesiącu. Maluchem, oszczędzając kartkowe paliwo na tę okoliczność. Zajeżdżaliśmy do Marysi i Grzesia pod wieczór w sobotę (pracującą, bo wolnych jeszcze nie było), by pograć przez całą noc w brydża, potem parę godzin spania i z powrotem do domu.
Nie było wtedy czasu, by miasto choćby pobieżnie zwiedzić.
Minęło lat niemal czterdzieści, Grześ już w lepszym wymiarze. Marysia od trzech lat zapraszała, by ją odwiedzić w nowym mieszkaniu. Wciąż brakowało czasu, jednak teraz, gdy Małż emeryt, udało się. Na krótko, ale jednak...
Przyjechaliśmy w piątek, przed piętnastą. Po wykwintnym obiadku (bo nasza gospodyni świetnie gotuje), udaliśmy się do miasta. Najpierw pod katedrę i na most z kłódkami zakochanych, potem na spacer po okolicy. Tam zachwycił nas fantastyczny mural. Potem Marysia zafundowała nam Poznań w pigułce. W ciągu kilkudziesięciu minut obwiozła swoim autkiem po najważniejszych punktach miasta, tych ogólnie znanych i tych związanych bezpośrednio z jej poznańskim życiem osobistym.
W sobotę przed dwunastą udaliśmy się na Starówkę, by zaliczyć hejnał i koziołki. Zaraz potem wspaniała atrakcja - Muzeum Świętomarcińskich Rogali, gdzie obejrzeliśmy rewelacyjny show w wykonaniu dwóch przystojnych młodzieńców i poznaliśmy podstawowe słowa i zwroty gwary poznańskiej. A po południu Termy Maltańskie - trzy rozkoszne godziny pławienia się w solance i bąbelkach... Przy cudnej pogodzie i braku tłoku. Marysia jako mistrzyni pływacka próbowała nawet uczyć mnie pływania i odniosła częściowy pedagogiczny sukces. Szczegóły pominę...
Tak nam się podobało, że chyba wyprawę powtórzymy za jakiś czas. Jedyny maleńki minusik - Marysia zbyt gorliwie karmi... :)))
Cudne sa takie spotkania.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńUsunęłam z powodu błędu. Fajnie mieć takie koleżanki 😀 I Poznań jest piękny. Pozdrawiam serdecznie
UsuńMarzy mi się wyjazd do rodzinnego Wrocławia, by spotkać się z przyjaciółką z licealnych lat. Gdyby jednak kiedyś padło na Poznań, to będę wiedziała, co warto zobaczyć. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńA ja wygrałam rogala, odgadłam ile waży. Był przepyszny, lepszy w smaku, niż te kupione w cukierni.
OdpowiedzUsuńNa naszym pokazie rogala wygrał chłopiec, na oko siedmioletni...
UsuńZapomniałam napisać, że na koniec pokazu panowie otworzyli okna i oglądaliśmy koziołki inaczej, niż wszyscy zgromadzeni na Rynku.
OdpowiedzUsuńMy bylismy około trzynastej, koziołki obejrzeliśmy ,,klasycznie'', niestety...
Usuń